Część druga.Odcinek piętnasty.

Na tym obozie nazywano mnie Butterfly z powodu tego swetra z wrobionym żółtym motylem na brązowym tle. Był to śliczny blezer i chętnie w nim paradowałam w chłodniejsze dni . Kiedy była u  nas ta amerykańska grupa studentów zdarzyło mi się znowu ,źe pomyliłam dwie osoby ze sobą ponieważ były łudząco do siebie podobne . A było to tak ,że zanim Amerykanie przyjechali urządzaliśmy zabawę i jeden z kolegów odjeźdżając zostawił u nas krawat a ja po kulku dniach wracając ze spaceru na czas obiadu nie wiedziałam ,że mamy amerykańskich  gości ,sądziłam ,że to koledzy  i  podeszłam do jednego z nich ze słowami „ O jak dobrze, że wróciłeś bo mam dla Ciebie krawat który u nas zostawiłęś .” Wtedy ten człowiek przemówił po angielsku bardzo zdziwiony. Póżniej okazało się ,że innym też to się zdarzyło tak ,źe nazwano go Frankiem tak jak nazywał się jego sobowtór . Powoli wszyscy zaczęliśmy czuć się coraz swobodniej i zaczęliśmy wymieniać się różnymi zwyczajami pnującymi w naszych krajach i tak my uczyliśmy ich tańczyć walca a oni prezentowali nam swój powszechny u nich taniec Virginia . Był to taniec chodzony ,grupowy ,rytmiczny z przytupem  ,bardzo spokojny polegający  na tym ,że grupy osób stawały  w dwóch rzędach naprzeciw siebie  i  każda z osób podając rękę partnerowi przechodziła  na drugą stronę i tak coraz to inne osoby witały się naprzeminnie z  innym partnerem. Bawiliśmy się świetnie i różnice nagle poznikały. Tak więc gdyby nie te irytujące dyskusje byłoby całkiem miło ,toteż żegnaliśmy ich ze świadomością ,że w końcu ludzie są wszędzie tacy sami .Pewnego pewnego razu urządziliśmy sobie bal przebierańców. Nie miałam nic ciekawszego w mojej garderobie tylko bardzo ładny i nowy różowy szlafrok do kostek z wieloma falbankami i taką najszerszą na samym dole . Bardzo mi było w nim ładnie bo jeszcze założyłam na włosy przepaskę z tego samego materału. Wspaniałe się wtedy bawiłam i chyba koleźanki mi trochę zazdrościły . Niektórzy to naprawdę mieli ciekawe i odważne pomysły w sprawie bardziej zróżnicowanych kostiumów. Całe to towarzystwo było bardzo mieszane bo pochodzili z różnych wydziałów i lat a niektórzy już nawet właśnie kończyli. Wyróżniał się pewien Bułgar który przybył do nas studiując w Czechosłowacji i też chyba już był na ostatnim roku a ponieważ był dowcipny i zawsze miał dobry humor powszechnie go lubiano mimo źe bardzo żle mówił po polsku .Otaczany był przez  starsze koleżanki ,które niekiedy były już mężatkami . Na  tej imprezie przebrany był za Cygankę i bardzo mu ta rola pasowała. Było nas dość duźo na tym obozie i nie było możliwości aby się wszyscy dobrze poznali .Nosiłam  wtedy po Babci  złoty łańcuszek z medalikiem Matki Boskiej inkrustowanym w porcelanie w złotej obwódce. Na odwrocie był napis”Sankta Maria Mater Dei ora pro nobis „ Bardzo się wszystkim podobał i kiedyś wziął go do ręki jeden ze starszych kolegów ,przyjrzał się i powiedział „ wiesz ,zazdroszczę Ci  ,ja nie potrafię wierzyć !  Był bardzo przystojny i miał urwaną prawą rękę w Powstaniu Warszawskim. Myślę ,że żył już z tą dzieczyną z którą chodził o wiele starszą ode mnie ,która trwała przy nim  i pomagała mu. Była to wzruszająca para ,która widać było bardzo się kochała .Nie zdążyłam wszystkich bliżej poznać bo było tak wiele oddzielnych willi w jakich byliśmy rozlokowani .Ville te poniemieckie były   bardzo ładne ,z przestronnymi werandami oszklonymi kolorowymi szybkami  ,które rzucały wesołe refleksy mieniące się w słońcu .Kazdy z domów miał podobną nazwę jak ten mój który miał nazwę na cześć batalionu  Parasol z okresu Powstania Warszawskiego.   Dopiero na tym balu zaczęliśmy się trochę blizej poznawać a ponadto kontakty ułatwiało wspólne łaźenie po górach ,granie w siatkówkę i wspaniałe wygrzewanie się na słóńcu bo także w tym roku lato było wyjątkowo piękne i upalne. Bardzo się wtedy opaliłam i czułam się zdrowa jak nigdy .Byly to jedne z najbardziej udanych wakacji .W tym to idyllicznym czasie zapominałam chwilami jakie poważne zadanie sobie wytknęłam . Tak  więc dopiero pod koniec turnusu zaczęłam rozmyślać jak mam moje zamiary zrealizować . Pożegnałem się szybko ,spakowałam walizkę i już byłam w autobusie . Chciałam koniecznie zdążyć do Dziekanatu uczelni aby wycofać moje papiery które natychmiast zamierzałam złożyć na Śląskiej Akademii Medycznej ,która mieściła się kilka przystanków tramwajowych blisko Bytomia .Czas oczekiwania mi się dłużył  bo niedługo miałam samolot do Katowic. Nerwy miałam więc jak postronki w obawie że nie zdążę. I stało się tak ,że w ostatniej chwili porwałam te dokumenty ale autobus wiozący pasażerów na wrocławskie lotnisko właśnie odjeżdżał. Dorwałam szczęśliwie taksówkę którą goniłam ten autobus i w ostatniej chwili zdążyłam aby się znaleźć w samolocie . Była to stara Dakota która kursowała na tej linii i ten męczący  lot zapamiętałam na długo.bo samolot cały czas trząsł się i zapadał a ja już nie wiedziałam co się dzieje bo tylko wymiotowałam i jak wyszłam byłam cała blada żółta i tak żle się czułam że ledwo tramwajem dojechałam do domu i nie miałam już siły aby gdziekolwiek iść tylko połoźyłam się spać. Za podróż taksówką zapłaciłam wtedy pamiętam 1500zł a bilet na samolot kosztował 1900zł.  I nic nie zyskałam bo musiałam ,dopiero już odrodzona ,złożyć papiery następnego dnia.

Popularne posty z tego bloga

Część druga .Odcinek trzydziesty czwarty

Część druga.Odcinek trzydziesty pierwszy

Część druga.Odcinek trzydziesty drugi