Dwudziesty siódmy
Babcia moja powoli umiera i nie ma ratunku aby jej pomóc .Wygląda teraz bardzo wychudzona i straszliwie wyniszczona. Serce się kraje kiedy patrzę jak cierpi bo już od dawna ma potworne bóle które wzmagają się każdego dnia . Środki uśmierzające zapisywane przez dra Sobla nie pomagają. Bardzo mi z tym ciężko i nie mogę się uczyć . Wszystko przesłania mi jej choroba i nie pozwala mi się już niczym cieszyć. Mama moja chodzi jak automat i prawie nie rozmawiamy ze sobą. Także Tadzio posmutniał i ciągle wędruje to do mnie to do Mamy i głaszcze nas i przytula się jakby chciał zwrócić naszą uwagę że on tu także jest ale rozumiejąc powagę sytuacji starał się nie stwarzać problemu. U naszych nowych lokatorów też cisza jakby nikogo nie było, może wyczuwają panującą tu ciężką atmosferę. Często teraz przesiaduję w moim pokoiku gdzie próbuję dojść do równowagi i mimo wszystko staram się robić to co do mnie należy . Pewnego razu zagłębiona w jednej z książek które miałam do przeczytania posłyszałam rozmowę dochodzącą z sąsiedniego ,środkowego pokoju z balkonem. Trzy pokoje na piętrze były bowiem położone w amfiladzie i dzieliły je tylko oszklone drzwi. Zajrzałam poprzez firaneczkę w drzwiach i zobaczyłam tych dwoje . Dziewczyna dość ładna o wiejskiej czerstwej urodzie przymilała się do tego urodziwego oficera starając się go pocałować. Jej prowokujące zachowanie zostało jednak kategorycznie ukrócone i właśnie posłyszałam jego podniesiony poirytowany głos :„Marusia daże ja imieju żenu „ mówiąc to przytrzymywał jej ręce ,które go obejmowały. Pomyślałam sobie że to jakiś naprawdę szlachetny człowiek że nie chce jej wykorzystywać jak to czynił Szurka i z miejsca poczułam do niego sympatię. Później przy bliższym poznaniu okazało się że to człowiek o dużej kulturze i zapewne z wyższym wykształceniem. Obie z Mamą polubiłyśmy go .Niedługo potem przyjechał jego kolega z żołnierzem i zabrali Marusię ,chyba została wysłana do Rosji. Po jej wyjeździe nasz kapitan-lejtnant jak go tytułowano zaczął częściej z nami rozmawiać i opowiedział nam że ma odłamek który siedzi u niego w wątrobie . Tłumaczył że wątroba to po rosyjsku pieczka. Opowiedziałam mu z kolei o moich trudnościach z francuskim i on od razu ofiarował się że będzie mi udzielać lekcji bo zna dobrze ten język na co oczywiście przystałam z radością. Od tego czasu przychodziłam do niego do pokoju który teraz mu wynajmowaliśmy . Dawniej mieszkałam tu z Edkiem i pokój ten przylegał do kuchni co było bardzo wygodne .Była zima i on wracał często wieczorami zziębnięty ale widać było że cieszy się na te lekcje bo przystępował z zapałem do pracy . Palił jednakże naprzód w piecu bo było tak zimno ,że miałam sztywne palce . W czasie tej przerwy prosił mnie abym mu śpiewała tę polską piosenkę której urywek zapamiętałam :„ gęsi za wodą ,kaczki za wodą ,uciekaj dziewczyno bo Cię pobodą ,ja Ci buzi dam ty mi buzi dasz ,ja Cię nie wydam ,Ty mnie nie wydasz ,oj dana oj dana ...”zwykle siadałam wtedy na skraju krzesła i śpiewałam tę piosenkę ale także inne. On wtedy patrzył na mnie, śmiał się i widać było jakby sobie coś wspominał z przeszłości i że te polskie piosenki ludowe naprawdę mu się podobają. Miłe były te wieczory bo zapominałam na chwilę co mnie wewnątrz tak dręczy . Po przerwie kiedy zrobiło się miło i ciepło zabieraliśmy się do pracy .Znikły gdzieś różnice narodowościowe ,uznałam że ludzie są wszędzie tacy sami a on czy chciał czy też nie ,podporządkowany był panującemu reżimowi . Starał się solidnie mnie uczyć i wtedy zaczęło mi się trochę rozjaśniać w głowie kiedy dokładnie mi wszystko wytłumaczył bo do tej pory błądziłam jak we mgle. Nie było bowiem żadnych podręczników i wiedziałam tylko tyle ile zdążyłam zanotować na lekcjach , często błędnie . Na pewno poznałabym nie źle choćby podstawy francuskiego gdyby uczył mnie dłużej bo naprawdę chciał mnie nauczyć . Pisał mi teksty i kazał mi je czytać i tłumaczyć słowo po słowie. Niestety lekcje te nie trwały długo bo niespodziewanie jego stan się pogorszył, dostał żółtaczki i został zabrany do szpitala z którego już nie wrócił. Mama moja chodziła do niego do szpitala i przynosiła mu domowej roboty rosół z którego tłuszcz skrzętnie zbierała. W niedługim czasie doszła do nas wiadomość że biedak tam zmarł. Było nam go tak żal jakby należał do rodziny. Tak umierać z dala od najbliższych w obcym kraju kiedy właśnie wojna się skończyła ,jakie to okrutne. Miał zaledwie 35 lat jak dowiedziała się Mama w szpitalu.Tak to już jest ,że ludzie dobrzy nie mają szczęścia .Tymczasem rozpoczynający się rok 1945 był dla nas szczególny bo w dniu 10 lutego 1945 roku zakończyła się konferencja w Jałcie i na mocy przyjętych tam uchwał okazało się że jednak Lwów nie został wybroniony i nie będzie już należał do Polski. Było to fiasko żmudnych starań polskiego Rządu Emigracyjnego i sił alianckich .No cóż ,sprzedano nas poświęcając dobra naszego kraju co nas okaleczało i skazało tylu ludzi na poniewierkę. Nie liczyło się że przelewaliśmy naszą krew na wielu frontach pomagając aliantom . Takie to było podziękowanie. Tereny najbardziej urodzajne i wartościowe zostaną nam zabrane. Teraz my Polacy możemy tu pozostać tylko wtedy jeśli podpiszemy rosyjskie obywatelstwo . Oo! Serce siedź cicho! Moja Mama po tych wiadomościach stała na pograniczu szaleństwa . Płakała bez przerwy .Jak to ? Ma opuścić dom z całym dobytkiem , owoc pracy całego życia ?! Nie mogła się z tym pogodzić. Naprawdę bałam się o nią , że się ciężko rozchoruje . Zaczęły się też typowe bolszewickie represje jak podstępne zabieranie paszportów a potem żądania aby je pokazać przy coraz częstszych kontrolach na mieście . Mama pewnego razu przywlokła się do domu łkająca w głos rozpaczliwie trzęsąc się na całym ciele bo tak została umęczona przesłuchaniem z nie wiadomego powodu podczas którego zabrano jej paszport. Incydenty nękania stały się teraz nagminne . Chciano nas tak zamęczyć abyśmy najszybciej wszystko im zostawili i się wynieśli. Tymczasem ludzie nie chcieli wyjeżdżać i stawiali niemy opór nie zgłaszając się po karty ewakuacyjne, to znowu widziało się ulice pełne klęczących i modlących się głośno ludzi wznoszących oczy do nieba ,zanoszących się płaczem i błagających o odmianę ,o cud . Był to widok wstrząsający . To tylko jeszcze bardziej rozwścieczało Sowietów jak i Ukraińców łasych na naszą własność Represje się potęgowały z dnia na dzień. Już teraz wszystkie kościoły pozamykano i przekształcono na magazyny . Początkowe zamykano tylko te większe jak Katedrę kościół św. Elżbiety i parę innych . Rozpoczęły się aresztowania wielu ludzi z AK, naukowców i tych osób spośród naszych elit intelektualnych których nie zdołano do tej pory dopaść . Ludzie ci przepadali bez śladu i nie wiadomo było co się z nimi stało . Żadnych informacji nie udzielano bo" nielzia" ,zabronione Z czasem okazało się że niektórzy zostali wywiezieni w głąb Rosji.W ramach nękania przychodził do nas rejonowy milicjant w mundurze z psem . Rozsiadał się bez pardonu i tak siedział godzinami obserwując i słuchając o czym rozmawiamy ,kto do nas przychodzi itd,itp. Czujemy że jesteśmy pod bacznym okiem tutejszych władz . Czy to dlatego że mój Tata służył w wojsku polskim i uważano widocznie że to właśnie my jesteśmy wrogami ludu a takich należy się pozbyć jak najszybciej , nie wiedzieliśmy.Już tam w naszych kartotekach musiały istnieć odpowiednie informacje do których niewątpliwie przyczynił się pan Rewera To co się teraz działo było nie do zniesienia dla mojej biednej Mamy ,która teraz ujrzała największe niebezpieczeństwo dla nas i naszej przyszłości w wypadku pozostania. Już w maju 1945 rozpoczęła się repatriacja polskiej ludności z terenów wschodnich i Lwowa .Ludzie ,którzy nigdy nie rozmawiali ze sobą nagle połączyła wspólna sprawa i zaczęto debatować na nie kończący się temat :jechać ,nie jechać. Mama starała się zasięgać opinii u różnych mądrych ludzi cieszących się autorytetem. Wynikało z nich że jechać musimy za wszelką cenę bo dłużej tu nie wytrzymamy w tym zakłamanym ustroju po którym można się spodziewać wszystkiego najgorszego. Toteż słyszało się że oto ta a to znowu inna rodzina z naszego sąsiedztwa wyjeżdża. Wiem już że moja koleżanka Lilka Plichta mieszkająca blisko nas ,nie wyjedzie bo tata jej jest chory i ledwo chodzi a rodzina jest duża i sama jej matka tym trudnościom nie podoła, natomiast Bogusia Wacław już z rodziną wyjechała z pierwszym transportem organizowanym przez tzw PUR. Także Ludka moja najbliższa koleżanka z którą chodziłyśmy do kółka dramatycznego i do baletu wyjeżdża z rodzicami .Mama powoli oswaja się z tą myślą ale przytłacza ją i mnie ogrom pracy jaka nas czeka aby to wszystko co mamy spakować. Rozglądamy się po domu i widzimy że to nie jest możliwe. Wszystkiego tu za dużo .Musimy wiele rzeczy zostawić U mnie w szkole wszystko jest w rozsypce . Trudno nawet dopaść nauczycieli od poszczególnych przedmiotów aby uzyskać końcowe stopnie . Świadectwa wydawane są albo bez ważnych pieczątek to znów bez ważnych podpisów. Ja dostałam nawet dwa ale żadne nie jest kompletne. Niekiedy myślałam z radością że będę w wolnej Polsce. Myśl ta czaiła się we mnie i była i pociechą i udręką jednocześnie . Zbierało mi się na płacz kiedy tuliłam naszego Pika którego będziemy musieli zostawić i zastanawiałam się czy on jest w stanie to przeżyć.