Odcinek szósty
Mamy właśnie święto Trzech Króli roku 41 -go i Tadzio kończy 5 miesięcy. Jego glu glu w połączeniu z gestykulacją i mimiką stwarza wrażenie że już można sobie z nim „pogadać”. toteż opowiadam mu różne bajki ,które wcale bajkowe nie są a raczej skargą bo mówią o tym jak mi jest źle w szkole i co muszę znosić od tej komsomołki co uczy nas rosyjskiego .Jak tylko do nas przyszła pokpiwaliśmy z niej po cichu z jej wyglądu i zachowania . To była taka czerstwa wiejska dziewucha i widać było że nas nienawidzi. Co chwile czerwieniła się z ukrywanej wściekłości i pewnego razu jak Ula Słowik szepnęła coś do koleżanki , ta myślała ze to o niej i wrzasnęła „małczy ! Ty nie w Polsze „wtedy Ula wstała i powiedziała głośno i dobitnie „ w Polsce jestem ,w Polsce „ po czym wyszła z klasy i trzasnęła drzwiami . Oooo!!!zamarliśmy ,tego NKWD nie podaruje , wiedzieliśmy że to się
źle skończy . Na drugi dzień Ula nie przyszła do szkoły. Oj Ulu ,Ulu!To było piękne ale jakże nierozsądne! Na pewno wywieźli i ja i całą jej rodzinę na Sybir . Wkrótce dostaliśmy również nauczyciela języka ukraińskiego . Był to dość potężnie zbudowany Ukrainiec Iwan Kuchta . Potem jak wkroczyli Niemcy nazywał się już Johan Kuchta . Taki to był z niego kameleon choć nie on pierwszy potrafił zmieniać tak łatwo skórę. Ukraiński nie podobał mi się bo był twardy ,nie miał tej miekkości i melodii jak rosyjski . Toteż nie uczyłam się go chętnie . Pamiętam tylko urywek wiersza czołowego poety Tarasa Szewczenki : „...jak umru to pochowajte mene na mohyli sered stepu szyrokoho na wkraini myli sztob łany szyrokopołi i Dnipro i kruczi było wydno było czuty jak rewe rewuczi „ Wydał mi się piękny . Życie nasze w okowach reżimu stawało się nie do zniesienia bo na domiar złego zaczął doskwierać nam głód. Moje wycieczki do Sokolnik już nie były takie owocne . Wieśniacy nasi byli równie udręczeni bo rekwirowano im zarówno plony z naszych pól jak i mleko ,jajka ,wszelkie wyroby mleczne , a także świnie ,owce i kozy które ich żywiły .Rabowano po prostu wszystko co się dało .Tak więc nawet na wsi nie można było niczego kupić . W sklepach jeśli były otwarte i przywieźli trochę towaru to działy się tam dantejskie sceny w kolejkach bo następował taki szturm ze ludzie mogli zostać stratowani na śmierć. A tu zarówno mój tata wyniszczony i chory jak i mały Tadzio wymagali szczególnej troski i dobrego odżywiania. Co mogła zrobić moja biedna ,kochana Mama na barkach której spoczywał cały dom . Tylko dzięki jej zaradności jakoś mogliśmy przezwyciężyć te złe czasy. Mama moja potrafiła ,dzięki dawnym kontaktom z dziejów sklepowych ,zdobywać towar np owoce, bo to jeszcze było dostępne, i potem sprzedawać to z zyskiem . Narażona była wtedy na różne zaczepki bo była jeszcze młoda a świat damsko - męski był przecież taki sam . Wieczorami liczyliśmy zarobione przez Mamę ruble o rożnych nominałach wszyscy razem i cieszyliśmy się . Były to niewielkie pieniądze ale dawały nam przeżyć.
Bardzo niepokoiłam się o Mamę bo w centrum miasta było coraz niebezpieczniej . Ustawiczne legitymowania ,przesłuchania ,aresztowania i rozstrzeliwania bez powodu były dniem codziennym . A razu jednego było tak późno ,że nie wytrzymałam i zaczęłam wołać na całe gardło : Mamo, mamo „.wiedząc że i tak mnie mnie nie usłyszy bo jest daleko . Zjawiła się zziębnięta i zmęczona .
Wszyscy jakby odżywali na nowo. Była zawsze dla nas jak promień słońca i tak zostało na resztę mego życia . Mieliśmy radio 5 lampowe , kupione tuż przed wojną. Bardzo się nim cieszyliśmy. Tata słuchał z zachwytem Hanki Ordonównej a ja włoskich kawałków jak funikuli funikula i innych znanych arii operowych w wykonaniu Benjamino Gili i Carusa. Radio to jak na ówczesne czasy bardzo dobrze odbierało i nie trzeszczało Słuchaliśmy permanentnie Wolnej Europy i wiedzieliśmy że front od strony zachodu się zbliża o czym świadczyły też zwielokrotnione prześladowania ze strony NKWD. Niemcy parli na wschód z ogromną siłą i wydawało się że nikt i nic ich nie powstrzyma . Zaczęły się znów bombardowania Lwowa. Działo się to przeważnie nocami i trwało po kilka godzin . Ja zawsze byłam pierwsza w piwnicy bo bałam się panicznie . Teraz schodziło się do naszej piwnicy bo nie było czasu . Mama ubierała w pośpiechu Tadzia ,biedniutkiego ,zaspanego . Tata jak zwykle ,bo tak było tez w poprzednich bombardowaniach , pozostawał na zewnątrz i obserwował ruchy samolotów i miejsca w które trafiają bomby. Babcia mówiła ze to Frycek nadlatuje i jeśli było to w ciągu dnia ,spokojnie gotowała obiad na piętrze. Bombardowania i ruchy wojsk lądowych z ostrzałem z dział pociskami trwały około tygodnia i tuż przed moimi imieninami 29 czerwca 41 roku wkroczyli Niemcy .którzy już w miesiąc później wydali nakaz natychmiastowego oddania wszelkiej broni i radia pod karą śmierci w razie jeśli by ktoś próbował zatrzymać te przedmioty . Oddaliśmy nasze kochane radio ,które było dla nas oknem na świat a tak łaknęliśmy wiadomości o tym co się dzieje na froncie .Tata natomiast wrzucił do naszej studni zarówno swoje pistolety jak i swój elegancki ,śliczny kordzik inkrustowany w kości słoniowej. Pewnie leżą tam do dzisiaj. Wycofujący się Sowieci zachowywali się bestialsko mordując z nieprawdopodobnym okrucieństwem wszystkich tych ,których uważali za swoich wrogów lub podejrzanych a takim mógł być każdy ,już teraz nie przebierali w środkach ani ukrywali swoich zbrodni . W więzieniach na Łąckiego ,Kazimierzowskiej i wielu innych rozgorzało istne piekło , mordowano na różne sposoby a strzał z tyłu głowy był najłagodniejszy . Kaźnie w podziemiach były pełne krwi . Stosy trupów sięgały pięter. Na Kazimierzowskiej zamurowano wszystkie wejścia i podpalono . Wstrząsające jęki i krzyki rozlegały się w całym mieście. Tego opisać się nie da ,to jest niemożliwe po prostu. Kiedy wkroczyli Niemcy , powiadano ,ze kazali Żydom na klęczkach zmywać te kałuże i płynące ,dosłownie ,strumienie krwi. Wydawało się ze nie ostał się nikt spośród naszej elity, ludzi wartościowych zasłużonych dla kraju. Jakież niewiarygodne szczęście miał mój Tatunio. Gdybyż tylko był zdrowy . Takie to były moje imieniny i urodziny zarazem pamiętnego dnia 30 czerwca , jakże mogłabym kiedykolwiek o tym wszystkim zapomnieć. Skończyłam właśnie 12 lat.
źle skończy . Na drugi dzień Ula nie przyszła do szkoły. Oj Ulu ,Ulu!To było piękne ale jakże nierozsądne! Na pewno wywieźli i ja i całą jej rodzinę na Sybir . Wkrótce dostaliśmy również nauczyciela języka ukraińskiego . Był to dość potężnie zbudowany Ukrainiec Iwan Kuchta . Potem jak wkroczyli Niemcy nazywał się już Johan Kuchta . Taki to był z niego kameleon choć nie on pierwszy potrafił zmieniać tak łatwo skórę. Ukraiński nie podobał mi się bo był twardy ,nie miał tej miekkości i melodii jak rosyjski . Toteż nie uczyłam się go chętnie . Pamiętam tylko urywek wiersza czołowego poety Tarasa Szewczenki : „...jak umru to pochowajte mene na mohyli sered stepu szyrokoho na wkraini myli sztob łany szyrokopołi i Dnipro i kruczi było wydno było czuty jak rewe rewuczi „ Wydał mi się piękny . Życie nasze w okowach reżimu stawało się nie do zniesienia bo na domiar złego zaczął doskwierać nam głód. Moje wycieczki do Sokolnik już nie były takie owocne . Wieśniacy nasi byli równie udręczeni bo rekwirowano im zarówno plony z naszych pól jak i mleko ,jajka ,wszelkie wyroby mleczne , a także świnie ,owce i kozy które ich żywiły .Rabowano po prostu wszystko co się dało .Tak więc nawet na wsi nie można było niczego kupić . W sklepach jeśli były otwarte i przywieźli trochę towaru to działy się tam dantejskie sceny w kolejkach bo następował taki szturm ze ludzie mogli zostać stratowani na śmierć. A tu zarówno mój tata wyniszczony i chory jak i mały Tadzio wymagali szczególnej troski i dobrego odżywiania. Co mogła zrobić moja biedna ,kochana Mama na barkach której spoczywał cały dom . Tylko dzięki jej zaradności jakoś mogliśmy przezwyciężyć te złe czasy. Mama moja potrafiła ,dzięki dawnym kontaktom z dziejów sklepowych ,zdobywać towar np owoce, bo to jeszcze było dostępne, i potem sprzedawać to z zyskiem . Narażona była wtedy na różne zaczepki bo była jeszcze młoda a świat damsko - męski był przecież taki sam . Wieczorami liczyliśmy zarobione przez Mamę ruble o rożnych nominałach wszyscy razem i cieszyliśmy się . Były to niewielkie pieniądze ale dawały nam przeżyć.
Bardzo niepokoiłam się o Mamę bo w centrum miasta było coraz niebezpieczniej . Ustawiczne legitymowania ,przesłuchania ,aresztowania i rozstrzeliwania bez powodu były dniem codziennym . A razu jednego było tak późno ,że nie wytrzymałam i zaczęłam wołać na całe gardło : Mamo, mamo „.wiedząc że i tak mnie mnie nie usłyszy bo jest daleko . Zjawiła się zziębnięta i zmęczona .
Wszyscy jakby odżywali na nowo. Była zawsze dla nas jak promień słońca i tak zostało na resztę mego życia . Mieliśmy radio 5 lampowe , kupione tuż przed wojną. Bardzo się nim cieszyliśmy. Tata słuchał z zachwytem Hanki Ordonównej a ja włoskich kawałków jak funikuli funikula i innych znanych arii operowych w wykonaniu Benjamino Gili i Carusa. Radio to jak na ówczesne czasy bardzo dobrze odbierało i nie trzeszczało Słuchaliśmy permanentnie Wolnej Europy i wiedzieliśmy że front od strony zachodu się zbliża o czym świadczyły też zwielokrotnione prześladowania ze strony NKWD. Niemcy parli na wschód z ogromną siłą i wydawało się że nikt i nic ich nie powstrzyma . Zaczęły się znów bombardowania Lwowa. Działo się to przeważnie nocami i trwało po kilka godzin . Ja zawsze byłam pierwsza w piwnicy bo bałam się panicznie . Teraz schodziło się do naszej piwnicy bo nie było czasu . Mama ubierała w pośpiechu Tadzia ,biedniutkiego ,zaspanego . Tata jak zwykle ,bo tak było tez w poprzednich bombardowaniach , pozostawał na zewnątrz i obserwował ruchy samolotów i miejsca w które trafiają bomby. Babcia mówiła ze to Frycek nadlatuje i jeśli było to w ciągu dnia ,spokojnie gotowała obiad na piętrze. Bombardowania i ruchy wojsk lądowych z ostrzałem z dział pociskami trwały około tygodnia i tuż przed moimi imieninami 29 czerwca 41 roku wkroczyli Niemcy .którzy już w miesiąc później wydali nakaz natychmiastowego oddania wszelkiej broni i radia pod karą śmierci w razie jeśli by ktoś próbował zatrzymać te przedmioty . Oddaliśmy nasze kochane radio ,które było dla nas oknem na świat a tak łaknęliśmy wiadomości o tym co się dzieje na froncie .Tata natomiast wrzucił do naszej studni zarówno swoje pistolety jak i swój elegancki ,śliczny kordzik inkrustowany w kości słoniowej. Pewnie leżą tam do dzisiaj. Wycofujący się Sowieci zachowywali się bestialsko mordując z nieprawdopodobnym okrucieństwem wszystkich tych ,których uważali za swoich wrogów lub podejrzanych a takim mógł być każdy ,już teraz nie przebierali w środkach ani ukrywali swoich zbrodni . W więzieniach na Łąckiego ,Kazimierzowskiej i wielu innych rozgorzało istne piekło , mordowano na różne sposoby a strzał z tyłu głowy był najłagodniejszy . Kaźnie w podziemiach były pełne krwi . Stosy trupów sięgały pięter. Na Kazimierzowskiej zamurowano wszystkie wejścia i podpalono . Wstrząsające jęki i krzyki rozlegały się w całym mieście. Tego opisać się nie da ,to jest niemożliwe po prostu. Kiedy wkroczyli Niemcy , powiadano ,ze kazali Żydom na klęczkach zmywać te kałuże i płynące ,dosłownie ,strumienie krwi. Wydawało się ze nie ostał się nikt spośród naszej elity, ludzi wartościowych zasłużonych dla kraju. Jakież niewiarygodne szczęście miał mój Tatunio. Gdybyż tylko był zdrowy . Takie to były moje imieniny i urodziny zarazem pamiętnego dnia 30 czerwca , jakże mogłabym kiedykolwiek o tym wszystkim zapomnieć. Skończyłam właśnie 12 lat.