Odcinek dziewiąty
Już teraz po tych okrucieństwach jakich jesteśmy świadkami każdego dnia ,wiemy że los nasz też jest przesądzony i jak tu się ochronić, gdzie uciec ? Czujemy się zniewoleni i bezsilni . Niemcy buńczucznie bawią się w najlepsze i jak widać czują się doskonale w roli oprawców. Mimo straszliwych scen rozgrywających się cały czas ,miasto żyje wypełnione hałaśliwą muzyką pełną najnowszych przebojów głównie ten o Lili Marlen. Spasieni i piani wychodzą zataczając się z nocnych lokali , podochoceni zdolni do każdej zbrodni Właśnie na taką grupę Niemców natrafiłam na ulicy Nabielaka wracając późnym wieczorem do domu . Zatrzymali auto tuż przy mnie i zagadując Freulein ,Freulein /pisownia,nie można przytoczyć/ usiłowali wepchnąć mnie do środka . Tłumaczyłam moim słabym niemieckim ,ze rodzice na mnie czekają ale oni nie reagowali i jeden z nich ciągnął mnie gwałtownie ,trzymając za ramię. Wtedy to na szczęście nadbiegł jakiś mężczyzna , nie wiem nawet skąd bo było pusto i mówiąc płynnie po niemiecku odwrócił ich uwagę a mnie szepnął„zmykaj mała” i ja szczęśliwa pobiegłam wtedy co tchu ale wewnątrz mnie wszystko jeszcze się trzęsło . Wprowadzono nie tylko sklepy „nur fur Deutsche „ ,również pierwsze wagony tramwajowe były „nur fur Deutsche „ Ja wsiadałem beztrosko do ich przedniego wagonu udając Niemkę za co niechybnie groziła kara śmierci . Uważałam to za bardziej bezpieczne w wypadku łapanki bo wtedy kazali wszystkim ludziom z drugiego wagonu wysiadać i po dokonaniu selekcji wywożono .Jednych do obozu zagłady skąd mało kto wracał , drugich ,jak mieli szczęście na roboty do Niemiec . Jednym słowem robili z nami co chcieli a w nas narastał gniew.. Jak długo można znosić taki terror. Toteż po cichutku zaczęły powstawać grupy oporu złożone z młodzieży..Zwykle jeździłam 7-ką przez ulicę Potockiego a potem aż do końca ulicy Listopada i piechotą do domu . Była do nas też inna droga . Jechało się tylko kawałek ulicą Potockiego aż do kościółka Karmelitanek Bosych i dalej przez Issakowicza do Wuleckiej i już na Iwaszkiwicza pod górkę i w bok na ul Olszynki . Nie chodziły wtedy żadne autobusy i spory szmat drogi trzeba było iść na piechotę. Zdarzało mi się że zawsze z nienacka ukazywał mi się pewien typ ,zawsze w rozpiętym płaszczu i trochę się go bałam . Pewnego razu niosłam w zarękawku kupione w aptece pijawki w słoiku dla mojej mamy ,która stłukła sobie kolano a pijawki przystawione na to miejsce z krwiakiem działały bardzo skutecznie . Pomyślałam ,ze jak on się . na mnie rzuci to wypuszczę te pijawki na niego. Na ul Potockiego zaraz właśnie przy wspomnianym kościółku mieścił się Niemiecki Instytut naukowy prof. Weigla . To było wspaniałe co robił bo dzięki niemu wielu ludzi się uratowało.Tam pracowano nad szczepionką przeciwko tyfusowi . Tyfus wówczas kończył się bardzo często śmiercią i były takie przypadki z mego otoczenia ,kiedy to zmarł syn wspomnianego pana Jacka ,którego bardzo ciężko doświadczał los bo również jego matka dużo wcześniej rzuciła się pod pociąg . Tory biegły blisko nas i ja to widziałam. Instytut Weigla produkując szczepionkę potrzebował naszej krwi . Tak! Tam chodziła nasza młodzież i również inni ludzie aby karmić wszy i ukryć się przed prześladowaniami . Musieli być zdrowi ,taki był warunek . Przystawiano zbiornik pełen milionów wszy na udo aby ssały krew .Robiono to z wielkimi zabezpieczeniami ale mimo to łatwo było przynieść choćby jedną do domu Kto tam pracował był bezpieczny . Dostawał Kenkarte,którą Niemcy bardzo respektowali. Pracowały tam moje koleżanki np. Lalka Ożarko aby uniknąć wywiezienia do Niemiec. Opowiadały mi że cała ta operacja trwała dość długo i że cały czas okropnie to swędziało ,tak że ledwo można to było znieść. Mimo to wielu chciało się tam dostać ale nie wszystkich przyjmowano. To był przykład jak nauka i naukowcy chodzili swoim torem a ludzie pozostawali ludźmi .