Odcinek dwudziesty
Jest teraz dziwnie spokojnie ale nie jesteśmy jeszcze przekonani czy są tu nadal Niemcy czy też wkroczyli już Sowieci . Nikt nic nie wie i nie możemy się niczego dowiedzieć. Zbieramy jednak ponownie nasze rzeczy i udajemy się w drogę już do domu . My, do domu stryjka Janka ,który już nie żyje ,to wiemy na pewno . Toteż powrót nasz przypomina kondukt pogrzebowy ,ponieważ sąsiedzi znający dobrze stryjka boleją też nad tym nieszczęściem które spotkało moją ciocie ,która taka radosna teraz została wdową a Wandzia sierotą . Dobrze to znam ,to uczucie żalu . Razem z moją Mamą cały czas utulamy je w tym smutku bo i nas to dotknęło . Idąc teraz znowu z tłumokami na plecach ,widzimy wszędzie pustki jakby cały Sanok wymarł . Kiedy dotarliśmy wreszcie na miejsce widzimy, że ci co poszli do lasu już powrócili i mówią nam że Rosjanie są już w Sanoku . Teraz szczęśliwi ,że jest spokojnie i że jesteśmy w domu poświęcamy czas aby doprowadzić się do porządku,przede wszystkim umyć i coś zjeść . Po jakimś czasie widzimy z okien werandy to tu to tam wyłaniających się z zarośli Rusków z karabinami gotowymi do strzału . Rozglądają się niepewnie ,widać że boją się zaskoczenia , szukają chyba poukrywanych Niemców. Nie wiemy jak się mamy zachować ale się uspokoiliśmy bo widzimy że poszli dalej. Mama moja swoim zwyczajem karmi Tadzia znowu lanym ciastem na mleku , czego on nie znosi ale nie ma wyboru . Teraz możemy chociaż zdobyć bez strachu trochę jarzyn i ziemniaków z ogrodu i trochę z pól .Dotychczas było to niemożliwe bez narażenia życia pod gradem kul. Kiedy nastał znowu poranek ,piękny ,słoneczny jak wszystkie tego lata ,upajamy się tym mimo tej zadry w sercu ,którą nosimy .Biegamy z Wandzią na bosaka po rosie jakby już nic nie mogło nam zagrozić . Teraz moja mama zabrała się do sklecenia jakiegoś obiadu bo ciocia zachowuje się jak automat i zbolała siedzi tylko i rozpacza jakby strata jej męża pozbawiła ją chęci do życia . Wkrótce ,kiedy wyjrzałam z okien werandy zobaczyłam znowu kilku Rusków,którzy wyraźnie penetrują teren ,rozdzielili się i dwóch z nich wbiegło po schodach do naszego domu . Ledwo zdążyłam krzyknąć że są tu i ciocia razem z Wandzią przerażone wyskoczyły przez okno ,ja nie zdążyłam i siedziałam na parapecie bo oni już są w kuchni .Weszli wybiedzeni i bez słowa pozaglądali do szafek ,wypili ciocine perfumy i nie patrząc na mnie ,wyszli . Mama z Tadziem siedzieli w ogrodzie o niczym wiedząc. Siedziałam jak odrętwiała mając w pamięci ich zachowanie jak na początku okupacji we Lwowie weszli do naszego domu aby nas wywieźć. Spokój ten potrwał zaledwie kilka dni i znowu powtórzyło się wszystko ponownie . Było to nie do zniesienia. Raz po raz Sanok był w rękach to Sowietów to Niemców . Widocznie Bieszczady uważano za ważny obszar strategiczny. Dawał duże możliwości krycia się na wzgórzach pokrytych gęstym lasem. Teraz wzmagała się ofensywa która nie dawała nam ani chwili oddechu. Padaliśmy niemal ze zmęczenia i głodu . Nie było mowy ani aby spać ani jeść ani mieć siły aby ruszyć się z miejsca . Ludzie podobno próbują wydostać się z Sanoka Ja znowu chcę uciekać ale jak i kiedy i gdzie . Oczywiście do Lwowa. Bazując na słowach kogoś z sąsiadów ,który wyraził się że trzeba odczekać kiedy będą tu Sowieci i wtedy uciec bo podobno Lwów jest już zdobyty jak i część przyległych terenów, zaczynam znowu snuć plan. Dowiedziałam się że Rosjanie dowożą furmankami broń dla ich wojska a potem powracają już bez jakiegokolwiek ładunku . Pomyślałam że trzeba takiego przekupić wódką bo to do nich najlepiej przemawia . Mama przywiozła trochę ze sobą. Chyba zrobiłaby wszystko aby ratować Tadzia ,który nie zniesie dłużej takich warunków. Zaczynam zamęczać Mamę aby się zgodziła i okazuje się że Mama doskonale to rozumie i z natury przedsiębiorcza postarała się jeszcze o dwie flaszki a więc nawet więcej bo być może mogłyby się nam przydać na później .Kiedy już decyzja zapadła zaczynamy pakować najpotrzebniejsze rzeczy ,które będą nam potrzebne i czekamy teraz na odpowiedni moment ,ale nie jest to tak proste ponieważ znowu nas przepędzają i znowu zaczyna się nasza wędrówka a jesteśmy już zdawałoby się tak wykończeni że mamy niemal ochotę zostać na miejscu bez względu na wszystko. Rzecz jasna ratowanie życia jest silniejsze toteż dalej szukamy kolejnych piwnic i coraz bardziej wycieńczeni ,umorusani i głodni po wycieraniu tylu kątów dowiadujemy się od miejscowej ludności ,że przyjechała furmanka i wyładowują broń. Rusek bardzo młody dał się łatwo przekonać i pokazał nam miejsce gdzie się mamy usadowić. Pożegnaliśmy wszystkich bardzo szybko póki jeszcze jest spokojnie i odjechaliśmy ku naszemu przeznaczeniu.