Odcinek dwudziesty trzeci

Mimo,że po tym wszystkim nie mogłyśmy zmrużyć oka bo tłukły się nam po głowie różne pomysły odnośnie dalszej podróży to jednak zmęczenie zrobiło swoje i usnęłyśmy kamiennym snem. Zbudził nas  wesoły świergot ptaków zmieszany z pracowitym  pukaniem dzięcioła i słońce ,które otuliło nas swoimi promieniami świecąc prosto w oczy .Poderwałyśmy się nerwowo powoli przytomniejąc. Po niewygodnym spaniu na gołej ziemi ,mimo że owinęłyśmy się pieczołowicie w nasze swetry czułyśmy przejmujący poranny chłód. Widzimy ,że nasz Rusek śpi jak suseł,ziejąc ohydnym zapachem mieszaniny przetrawionego alkoholu i machorki. Koń uwolniony z jednej strony z zaprzęgu ,nie przytrzymywany lejcami kawałek się oddalił i skubie sobie trawę. Furmanka leży przechylona na bok po stronie złamanego koła a maszyna nietknięta stoi ,widocznie się zsunęła. Patrzymy ,że dzieli nas odległość zaledwie pół metra od stromego brzegu Sanu. Ach ! Co za szczęście bo gdyby było bliżej mogliśmy spaść z wysokości około 6-10 m . Widzimy na dole wartki nurt rzeki ,którym płyną resztki zburzonych domów a to pojedyncze belki ,części dachów z gontami, to znów drzwi i futryny okien i nagle widzę psa ,ma pysk nad powierzchnią ,z trudem łapie powietrze ,to się zanurza głębiej to wypływa ponownie, biedny ma jeszcze łańcuch na szyi a za nim obija się jego buda wraz z drewnianymi dużymi polanami wyrwanymi z gospodarczych zabudowań i podwórek . Może by się uratował gdyby nie trzymał go łańcuch . Śledzę jego losy póki wszystko nie znika mi z oczu na zakręcie. Teraz zaczynamy rozumieć jak to wszystko się stało. Na pewno Rusek we śnie puścił lejce i koń pojechał samopas przecinając właściwą drogę i zamiast skręcić w stronę lasu ,pojechał prosto na łąkę pełną pagórków.   Teraz nie wiele myśląc  zabieramy się do roboty taszczymy ,ciągniemy i szarpiemy obrzydłą maszynę do drogi. Dalej ma malutkie kółka i może jechać . Dotarliśmy na brzeg lasu i droga się urywa bo leży na niej drzewo wyrwane z korzeniami . Nie wiemy co robić . W oddali widać domy . Ja zostaję na pustym ugorze a Mama idzie aby dowiedzieć się u miejscowej ludności gdzie się w ogóle znajdujemy i jak mamy dalej dostać się do większego traktu gdzie będzie więcej możliwości dalszej podróży. Wówczas słyszymy że po okresie spokoju zaczynają się początkowo pojedyncze wystrzały ,po czym gruchnęła seria walenia z armat i jakby w odpowiedzi  seryjne gwiżdżące pociski z katiuszy Kulę się pod maszyna i słyszę ,że to dzieje się  tu blisko ,koło mnie ,widzę jak odłamki śmigają w powietrzu .Widzę  że Mama jest już koło domów a ja jestem tak przerażona, że prawie nie czuję lekkiego jakby szarpnięcia za rękaw . Nogi odmawiają mi posłuszeństwa ,chcę biec ale nie mogę jakbym wrosła w ziemię .Po chwili się zrywam i biegnę pod kulami szalonym biegiem i bez tchu  wpadam do ciemnej sieni najbliższego domu gdzie Mama już jest . Prawie równocześnie wbiegł młodziutki chłopak  w ubraniu cywilnym z opaską  AK na rękawie ,cały we krwi ,słania się na nogach i krew bucha mu z szyi ,dostał pewnie w tętnicę szyjną, jest strasznie blady, po chwili ,oczy zasnuwa mu mgła i traci przytomność .Razem z nim wbiegli dwaj inni też z takimi opaskami ,którzy go podtrzymują ale on dławi się własną krwią i umiera im na rękach . Ten widok pozostał mi w pamięci na zawsze ,który przeżywałam jeszcze raz i jeszcze i wiele razy .  Atak w końcu ucichł  ale słychać jeszcze długo pojedyncze wystrzały. Siedzimy i nie śmiemy wyjść . Wciąż jesteśmy blisko frontu ,pewnie jechaliśmy w kółko i ani o jotę nie oddaliliśmy się . Pomocni ludzie pomogli nam dociągnąć maszynę do ich domu po czym ofiarowali się że powiozą maszynę gospodarczym wózkiem , jakby małą platformą z dwoma uchwytami .Wspólnie z mozołem załadowaliśmy maszynę i razem z nimi pociągnęliśmy do drogi i tam zatrzymaliśmy ciężarówkę .jadącą do Przemyśla skąd kursowały już pociągi . Zobaczyliśmy z radością  jak tu życie powoli się normalizuje . Dalej pojechaliśmy już pociągiem wagonem towarowym razem z ryczącymi krowami . Dobrnęliśmy do domu w podobny sposób dowiezieni częściowo i częściowo na piechotę . Znienawidziłam naszą maszynę ale jak się wkrótce dowiedziałam właśnie ona uratowała mi życie, Kiedy bowiem już w spokoju zaczęłyśmy się jej  przyglądać okazało się  że ma rożek jakby odgryziony na głębokość prawie 4 cm . To odłamek lub pocisk przeleciał i zamiast we mnie rąbnął w maszynę czego prawie nie czułam oprócz tego lekkiego szarpnięcia .Znacznie później uszkodzenie to naprawił stolarz wyrównując brzeg ,wstawił nowy rożek meblowy odpowiadający kolorem . Teraz znowu witaliśmy się jakbyśmy przybyły z innego świata.

Popularne posty z tego bloga

Częśc druga.Odcinek trzydziesty piąty

Część druga .Odcinek trzydziesty czwarty

Cześć druga . Odcinek trzydziesty