Odcinek dwudziesty pierwszy
Jedziemy szybko póki jest spokojnie a licha furmanka trzęsie
nieznośnie po nierównym terenie .Sołdat sowiecki popędza konia i widać,
że się spieszy podobnie jak my . Wiemy bowiem że odcinek którym jedziemy
jest bardzo niebezpieczny ,ponieważ Niemcy strzelają usadowieni na
górze wiedząc że tędy przebiega droga którą Sowieci dostarczają
broń.Ujechaliśmy już kawał drogi. Jedziemy przez wioskę Trepcze ,która
jest oddalona o ca trzy km . Za chwilę wjedziemy do wąwozu kiedy zaczyna
się ponowny atak .Pociski wybuchają coraz bliżej nas wyrywając
przydrożne krzaki wraz z ziemią i kamieniami. Widzimy nagle jak
furmanka jadąca przed nami w której był ksiądz i jego siostrzenica
została trafiona i wybuch ogłuszający podrywa ją w powietrze wśród
zwałów ziemi i porozrywanych części śmigających w powietrzu .Masa kurzu
oszczędziła nam makabrycznego widoku . Koń nasz oszołomiony pędził w
szaleńczym tempie ciągnąc nas skrajem leja utworzonego po wybuchu i
furmanka nagle się przechyliła ale na szczęście pojechaliśmy dalej kuląc
się pod przelatującymi pociskami i przerażeni że koń nie zwalnia jakby
był spłoszony tylko nadal niepokojąco galopował .Jak trochę ochłonęliśmy
słyszymy jak Rusek przemawia do konia : da ,da ,da ,spakojno ,spakojno
i widzimy że koń powoli zwalnia. Dojechaliśmy do miejscowości Mrzygłód
. Prawdziwy to nomen omen. Nie możemy się uspokoić ,zupełnie
wstrząśnięci .Drżę na całym ciele i serce wali mi jak młotem a Mama
przestała mówić i nie może wydobyć słowa . Teraz dopiero zauważyłam że
ciągle jeszcze osłania Tadzia całą sobą i omal go nie zadusiła. Po
dłuższym czasie dochodzimy w końcu do siebie i chociaż umęczeni i
głodni jesteśmy szczęśliwi że to piekło zostało za nami i że żyjemy .
Teraz jesteśmy już poza linią frontu i dochodzą do nas stłumione odgłosy
toczących się tam walk. Tu znajduje się pierwszy Pułkowy Punkt Medyczny
. Widzimy jak biały personel uwija się jak w ukropie bo ustawicznie
przyjeżdżają sanitarki pełne żołnierzy z ciężkimi urazami. Rannych jest
tak dużo że nie mieszczą się w budynku i ci lżej ranni ,już po zabiegu
albo opatrzeni są rozlokowani w przyległym ogrodzie. Z bandażami na
głowach lub innych częściach ciała albo leżą na wyniesionych łóżkach
,albo siedzą lub spacerują , często kulejąc w oczekiwaniu na dalszy
transport na wschód gdzie mogą otrzymać bardziej wykwalifikowaną pomoc.
Oprócz nas jest kilka osób ,które tu były wcześniej i też chcą jechać
dalej ale dotychczas nie było okazji .Widać ugrzęźliśmy tu na dobre . Na
domiar złego nie można tu dostać niczego z żywności a jesteśmy okropnie
wykończeni i głodni . Sypiamy teraz na strychach pełnych siana i
wstajemy odurzeni i wpółprzytomni. Pewnego razu siedząc na ławce czuję
jak nagle siedzący obok mnie mężczyzna obejmuje mnie i łapie bezczelnie
za piersi , Teraz coraz częściej zdarzają mi się tego rodzaju zaczepki
jak zaczęłam dorastać . Jesteśmy tu uwięzieni już chyba dwa tygodnie.
Próbujemy dostać się do karetek aby jechać ale mówią: niet nielzia . I
tak tracimy nadzieję kiedy nagle trafia się okazja jechać do Dynowa ,to
dobry kierunek. Nadjeżdża właśnie potężna ciężarówka kryta brezentem i
zabiera nas i wiele innych osób ,które nagle się pojawiły . Jedziemy w
tym tłoku na stojąco długie godziny a wzniecane przez ciężarówkę tumany
kurzu na wyboistej drodze nie pozwalają nam oddychać i gorzej chyba być
nie może . Wreszcie docieramy do ruchliwego skrzyżowania gdzie reguluje
ruchem zażywna sowiecka komsomołka . Pora wysiadać. Mimo zmęczenia
parsknęliśmy nagle śmiechem ,wyglądaliśmy bowiem jak stworki nie z tego
świata ,cali popielaci. Widać było tylko oczy i zęby .Weszliśmy do
przydrożnego domu ,zupełnie pusto ,wszystko porozwalane .Z trudem
znaleźliśmy trochę wody aby się umyć ,ale nic nie ma tu do jedzenia . Co
teraz ,jak ,dokąd. Kierujemy się intuicyjnie bo tak czy owak musimy
iść na wschód. Po drodze spotykamy wędrowca równie wynędzniałego jak my
sami . Dał nam wskazówki ,które pokrywały się z naszym zamiarem . On
jeden wydał się nam wiarygodnym bo przeważnie informacje były błędne
albo nikt nic nie wiedział. Była to ciągle strefa przyfrontowa i
należało się spodziewać że dzisiaj są tu Rosjanie a jutro mogą być
Niemcy. Po drodze spotykamy innych ludzi więc idziemy razem i dostajemy
od nich trochę jedzenia .Kiedy zjedliśmy nabraliśmy więcej sił ,
niedługo też nadjechała furmanka ale nie było tam miejsca więcej niż
tylko dla Tadzie za co i tak jesteśmy wdzięczni . I tak uszliśmy ca 60
km . Po drodze widzieliśmy od czasu do czasu bombowce sowieckie sunące
na zachód z ponurym warkotem . Byliśmy spokojni wtedy, ale zdarzało się
też nagłe pojawienie samolotów niemieckich ostrzeliwanych gwałtownie
,wówczas znowu padał na nas strach i chowaliśmy się w przydrożnych
rowach albo w lesie jeśli był w pobliżu . Byliśmy bardzo już
wykończeni kiedy to nadjechał wóz drabiniasty pełen siana .gramolimy
się więc na górę tego kopca i znowu ujechaliśmy kawałek drogi . Słońce
przygrzewało cały czas i trudno było nie upajać się tym latem w pełni. W
końcu doszliśmy do jakiejś stacji kolejowej już czynnej i pojechaliśmy
w wagonie towarowym aż do rogatek Lwowa i stamtąd nadal pieszo
dobrnęliśmy do naszego domu . Kiedy nas Babcia zobaczyła takich
wynędzniałych od razu się rozpłakała Mama z resztą też. Piesek nasz Piko
szalał z radości i skacząc po nas szczekał i piszczał ze szczęścia że
znowu jesteśmy razem .Widzimy że dach którego nie ma kryje
prowizorycznie kawał brezentu .Sterczy tylko spadzista konstrukcja z
drewna . Dachówki ,potłuczone stoją poukładane pod domem . To zasługa
Babci że zmobilizowała sąsiadów którzy pomogli na tyle aby to co zostało
z dachu zostało zabezpieczone przed deszczem .Obejrzałam siebie w
lustrze i widzę ze nigdy nie byłam tak ładna jak teraz tylko moje stopy
pełne były pęcherzy i zgrubień naskórka które długo jeszcze
przetrwały.Czułam się szczęśliwa jak nigdy mimo złamanego zęba który
modeluję sobie ze świecy aby zamaskować tę czeluść. Na ponowne
wstawienie jest jeszcze czas a teraz muszę nacieszyć się tym co mnie
otacza i pięknym,pachnącym latem pełnym fruwających motyli i
bzykających trzmieli które tak kocham