Odcinek dwudziesty drugi
Moje marzenia aby odpocząć okazały się niemożliwe w obecnych realiach
bo oto moja Mama szczęśliwa ,że mały Tadzio jest już bezpieczny ,chce
jechać z powrotem aby zabrać przywieziony poprzednio nasz cenny dobytek
zawarty w kufrach i walizkach. Oczywiście boję się ją puścić samą, muszę
jechać z nią. Udaje się znowu za dwie flaszki wódki nakłonić jadącego w
te strony młodego sowieckiego żołnierza aby pozwolił nam zabrać się
razem z nim jego gazikiem. Tym razem oprócz osobistych rzeczy ,kanapek
na drogę i herbaty z pysznym babcinym sokiem z malin nie zabieramy
niczego więcej . Wczesnym rankiem wyruszamy . Ja siedzę koło niego a
Mama z tyłu. Nasz gazik miał dach z jakiegoś nieprzemakalnego materiału
ale nie miał szyb oprócz tej przedniej .Widzę po chwili, że Mama
spogląda z niepokojem na dwa karabiny leżące za nią ale Rusek uspokaja
:spakojno barysznia ,nie nużno bajatsia i dodając gazu rozpędza się
coraz bardziej . Jedziemy bardzo szybko mijając lwowskie przedmieścia i z
coraz większym pędem przy towarzyszącym odgłosie silnika mijamy coraz
to rzadziej zabudowane tereny a wiatr furkocze ,przewiewa nas na wylot i
rozwiewa moje włosy. Wszędzie panuje spokój. Po drodze mijamy niekiedy
wioski, skromne zabudowania gospodarcze i widzimy pasące się bydło na
polach . Słońce przygrzewa coraz bardziej i jest już coraz wyżej.
Niespodziewanie słyszymy nadlatujące samoloty ,które nie wiadomo skąd
się pojawiły i są już prawie nad nami . W tym samym momencie artyleria z
obrony przeciwlotniczej rozpoczęła gwałtowny atak i wśród huku
pękających w powietrzu szrapneli nasz gazik skręcił nagle i popędził z
nami w kierunku lasu . Tam dopiero ocknęłyśmy się z odrętwienia . Gęste
drzewa tłumiły nieco odgłosy zaciekłej strzelaniny . Już w głębi lasu
przystanęliśmy po czym Rusek zapalił spokojnie okropnie cuchnącego
papierosa z machorki i wysiadł z gazika. Teraz słyszymy również inne
dochodzące odgłosy walk gdzieś w oddali .Jak widać po okresie spokoju
odezwały się ponownie armatnie działa siejące zniszczenie zarówno od
strony niemieckiej jak i sowieckiej armii która napiera uparcie ale
Niemcy nie chcą ustąpić okopując się w górach . Linia frontu jest teraz
poszarpana i Sowieci zdobywając jedne tereny mają inne jeszcze nie
zdobyte znajdujące się w pobliżu gdzie bronią się jeszcze Niemcy. Taka
sytuacja jest dla nas niebezpieczna i boimy się jak dobrniemy do Sanoka .
Jedziemy tak z przerwami a kiedy coś się dzieje staramy się przycupnąć w
miejscach bezpiecznych . Rusek robi to dla nas bo rozumie, że się boimy
.Sam jednak mówi że jest mu :wsio rawno ,pagib nie pagib.. .Nam jest
jednak obcy jego fatalistyczny punkt widzenia i chcemy dojechać żywi.
Ten Rusek jest bardzo młody i mógłby być moim bratem . Powinnam go nie
lubić ale zamiast tego budzi we mnie sympatię. Myślę sobie ,patrząc na
niego czy doczeka końca wojny ,że może jego matka czeka na jego powrót
gdzieś w głębi Rosji. Tymczasem jedziemy już kilka godzin i aż dziw ,że
jest tu tak spokojnie . Tylko daleko słychać przytłumione wybuchy jakby
miała nadejść burza. Jednostajny warkot silnika działa na nas
usypiająco. Słońce dawno już zaszło i zapadła ciemna bezgwiezdna noc
.Musieliśmy zasnąć i nagle zbudził nas potężny łomot i nasz gazik nagle
się zatrzymał. Wysiadamy zaskoczeni i widzimy ,że uderzyliśmy w rampę
stojąca w poprzek drogi a na niej napis : M I N Y . Jak widać Rusek też
przysnął i dlatego w nią uderzył. No , już teraz dalej nie pojedziemy.
Rozglądamy się ale jest tak ciemno ze ledwo widzimy siebie nawzajem,
Wioska jest jakby wymarła . Okna domów są zabite deskami . Pukamy do
najbliższego . Okno zabite prawie całe z małą szczeliną na samej górze.
Zapaliło się słabe światełko a potem słychać burkliwy głos po ukraińsku
:szczo wy choczyty,czego chcecie . Tłumaczymy trochę po ukraińsku a
trochę po polsku i prosimy aby nas przenocowali . Po dobrej chwili
zaskrzypiały drzwi . Jestem w strachu ale nic Mamie nie mówię ,że
przypomniały mi się przerażające listy znajomej z pociągu o tym że
Ukraińcy mordowali całe rodziny polskie w Ustrzykach . Nie wiem nawet
gdzie teraz jesteśmy. Mama moja z kolei też nie mówi mnie o swoich
obawach i spogląda co chwila na duży nóż leżący zaraz przy wejściu na
komodzie. Czujemy ,że wpadłyśmy w niezłe tarapaty ale nie mamy wyjścia .
Na razie Ukraińcy , to starsze małżeństwo, nie zdradzają złych zamiarów
i nawet częstują nas dużą pajdą razowego chleba ,pieczonego w domu.
Uspokojone zasypiamy .Rano okazuje się że jesteśmy już prawie w Sanoku
,więc dalej idziemy piechota . Po drodze zauważamy okropne zniszczenia
,gdzie nie gdzie stoją ruiny i pogorzeliska. Kiedy dotarłyśmy na miejsce
było jeszcze bardzo wcześnie i ciocia z Wandzią jeszcze spały ale
obudziły się natychmiast kompletnie zaskoczone , że tak szybko jesteśmy z
powrotem .Zaraz na wstępie dowiadujemy się że piwnica sąsiadów została
zburzona a rzeczy nasze poginęły w czasie kiedy one i sąsiedzi byli
ewakuowani .Ponadto sytuacja jest prawie nie zmieniona i nadal jest
bardzo niebezpiecznie. Mama na wieść o tym wszystkim zaczęła płakać i
rozpaczać że przepadł jej majątek na który pracowała całe życie . Nie
mogłam jej wprost pocieszyć tak bardzo się rozżaliła . W takiej sytuacji
nie było już powodu aby zwlekać i po kilu dniach odpoczynku chcemy
wracać . Maszyna do szycia i mała walizeczka tylko z ubraniami ocalały
bo cały czas stały u cioci w domu a tu szczęśliwie nic się nie
stało.Mama decyduje się to zabrać . Czekamy znowu na podobna okazję i z
pomocą sąsiadów zabieramy maszynę co budzi we mnie tłumione salwy
śmiechu ale nic nie mówię aby Mamy nie drażnić bo nie chcę pogłębiać jej
smutku .Jestem też rozczarowana i smutna tym krótkim pobytem i tym, że
też zaginął mój blok rysunkowy i rozpoczęta powieść i może teraz jest
to w rękach kogoś kto teraz może się ze mnie naśmiewa. Tak jak
poprzednio udaje się nam dawnym sposobem przekonać sowieckiego żołnierza
,który już wydaje się trochę podchmielony ,ale nie jesteśmy zbyt mądre
aby to w porę zauważyć, szczęśliwe że zgodził się zabrać nas i maszynę
. Było znowu spokojnie więc odjeżdżamy najszybciej jak się da bo jest
już dosyć późno . Ruszamy więc z kopyta i teraz trzęsie nas nasza bryka
razem z maszyną która podskakuje na nierównościach tak że musimy ją
trzymać aby nie wypadła z furmanki . Jadąc widzimy jak Ruscy koło Sanu
wywołują detonacje wrzucając granaty do rzeki żeby ogłuszyć ryby i potem
z łatwością je łowią . Nie wiadomo kiedy zapada noc . Zrobiło się
nagle bardzo ciemno bo chmury zasnuły całe niebo . Nie widzimy drogi i
nie wiemy czy nasz woźnica wie gdzie jesteśmy. Czujemy ,że wertepy po
których teraz jedziemy coraz bardziej przechylają nas z całym wozem na
bok ,chcemy zaalarmować naszego Ruska ale jest za późno bo ten wali się z
kozła zupełnie pijany razem z całą furmanką . Maszyna wypada razem z
nami na ziemię . Już nie możemy nic zrobić tylko czekać aż się rozwidni.